Papierologia i początki początku :)
Kontynuując mój wstęp... działka się kupiła, projekt się wybrał ....padło na znalezienie architekta adaptującego do działki i tu zaczęly się małe schody... W swoim optymizmie założyłam, że co tam adaptacja w styczniu jak nic będzie gotowa bo co tam tylko kilka poprawek w zasadzie nic poważnego (przecież diametralna zmiana wyglądu domu z zewnątrz to nic no nie? :P w swojej totalnej ignoracji uznałam, że skoro nie przenosimy ścian nośnych wewnątrze to w zasadzie nic takiego) i tu Pan rzekł, że na same mapy do celów projektowych to jakieś 6tygodni trzeba czekać....
Nie zniechęciło mnie to i od razu po powrocie do domu szybko szrajbnęłam Panu maila ze wszystkimi zmianami, nawet pokusiliśmy się o naniesienie zmian na rzucie projektu i takie ot cudo wysłaliśmy tego samego dnia... Człowiek naiwnie sądził, że oczywiście jest najważniejszym klientem i Osobnik Adaptujący podczas oczekiwań na mapy zajmie się zmianami w naszym przyszłym wymarzonym domu. Żeby tego było mało założyłam, że będzie z nami kosultował wszystkie nasze sugestie zmian i jak nic po tygodniu to będzie to to miał już gotowe.
Minął tydzien, dwa....początek roku.....cisza totalna.
10 stycznia dostaliśmy pisemko z energetyki z warunkami przyłączy i telefon od Adaptującego, że wystąił o przyłącza i lada moment powinniśmy dostać pismo...też mi nowość tylko pomyśłałam trzeba było od razu dzwonić, że wysłane, że się robi itd, a nie człowiek zaczął źle już myśleć o wykonawcy adaptacji:P
W te pędy pojechaliśmy do energetyki z umową, którą załączyli i tutaj kolejne rozczarowanie: my gotowi żeby od razu zapłacić i niech się dzieje przyłącze, a Pani z obsługi klienta odbiera od nas podpisane pisemko i stwierdza, że kierownik musi jeszcze się zastanowić czy to podpisać (ten sam który nam wydał warunki przyłączy i wysłał umowę do podpisania itd)... ręce nam opadły. Pytamy na kiedy się można spodziewać i tu rzekła przmeiła Pani, że od podpisania przez nas umowy i przedstawiciel energetyki to tak z 4 miesiące zanim zaczną projektować przyłącze, później mocy urzędowej musi wszystko nabrać i dopiero coś się zacznie namacalnie dziać w okresie do 12 miesięcy... Także tego w marcu był Pan projektujący po podpisy i się miał zabierać za działania... Światęłko w tunelu bo zamiast 4 miesięcy czekaliśmy 2 :D treaz tylko faktura do zapłacenia i czekanie na skrzynkę przy naszej działce póki co bez domu.
Minął luty, jak nie było w dalszym ciągu zaadatowanego projektu tak trwało to do marca...i pomyśleć, że wspaniałomyślnie założyliśmy, że w lutym jak nic będzie pozwolenie haha...w końcu Adaptujący z polecenia, dobry, szybki i podobno rzetelny....
Luty to oczekiwania próby szukania cen materiałów, zdobywnaie jakichkolwiek informacji na forach, czytanie blogów budowlanych, podziwiania i wzdychanie do tego, jak to innym się udaje budować. Entuzjazm nieco opadł przez te wszystko opóźnienia ale wszelkie negatywne kometnarze z otoczenia gdy tylko ktoś usłyszał, że się planujemy budować i mało tego, że planujemy to popełnić w miarę samodzielnie, działały jak taki motywator....wiecie jak to jets kiedy ktoś mówi, że nic z teog to człowiek tak jakoś ma, że choćby sie skichało to musi się udać:)
Nastał marzec i dostaliśmy telefon, że wszystkie papiery złożone w starostwie o pozwolenie na budowę oczywiście z naszymi zmianami. Na pozwolenie czekaliśmy jakieś 4 dni. Z entuzjazmem odebraliśmy dokumenty zobaczyliśmy, jak ma wyglądać nasz dom i wróciliśmy domu. Obejrzeliśmy zachwyceni, że oto może zacząć się dziać.
Pamiętacie jak to jest człowiek już chce lecieć samodzielnie zrywać darń żeby już się działo....ale nie ma lekko trzeba znaleźć kierownika budowy, poczekać 2 tygodnie na uprawomocnienie pozwolenia, zrobić tymczasowe ogrodzenie, walnąć jakąś tablicę informacyjną....
Jak się decyzja uprawomocniała to znaleźliśmy kierownika budowy tzn znajomy nam polecił: młody stażem, świeże spojrzenie, otwarty na "nowoczesne" rozwiązania. Póki co jesteśmy zadowoleni...zobaczymy jak to będzie, jak się zacznie:) Oczywiście na pierwszym spotkaniu pokazaliśmy zachwyceni nasz projekt po zmianach przekonani, że te zmiany to takie jak chcieliśmy, a tu wyszły kwiatki jakich mało.... nagle okazało się, że nasze zmiany nie są do końca nasze....to co miało być nie zmienione to zmienione, ten wysunięty daszek nad wyrównanym wejściem w zamyśle małżonka miał być płaski i tak jakby wyciągnięty a jest dwuspadowy z jakimś dziwnym kątem nachylenia... to jeszcze do przeżycia ale wyrównany dach nad garażem to nóż mi sie w kieszeni otworzył, krew nas zalała itd.... pominę resztę szczegółów bo jak sobie przypominam nie-nasze zmiany, które są a nawet na nie nie wpadliśmy to robi mi się dokładnie tak samo, jak na spotkaniu z kierownikiem :D tutaj nauczka nie słuchać nikogo z otoczenia, kto Wam będzie gadał, że przy adaptującym sie nie wymądrzamy i ufamy człowiekowi który się na tym podobno zna i wie lepiej....to błąd
Po tym jak przeboleliśmy wszytkie nie-nasze zmiany pora przyszła na ściągnięcie darni. Miało to miejsce 6 kwietnia. Dzień wcześniej w ulewnym deszczu byłam samodzielnie wymierzyć skąd właściwie ma to wszystko zerwać. Nie wiem czy to był dobry pomysł ale mąż w pracy więc kto miał pojechać jak nie ja? Że co, że niby jakieś mierzenie na nieregularnej działce prostokącika szerokiego na 18-19 i długiego na 11 to coś trudnego? Oczywiście, że nie... Małżonek zakupił mi "deseczki" do wyznaczenia pola operacyjnego dla koparki ... i tu zaczęły się pierwsze schody: jak do cholery wbić łaty w gęstą darń przy pomocy małego młotka? Co pomyślałam o małżonku to zachowam dla siebie:P Pozbierałam z działki jakieć kijeczki i wyznaczyłam czem prędzej bo byłam wściekła, zmarznięta no i chciało się ciepłej kawy:P CO z tego wyznaczania wyszło to się okazało właśnie jak koparkowy w 3h od przyjazdu wszystko zerwał zgodnie z wytycznymi:P "prostokąt" długi z jednej strony bardzo ładnie na 11 metrów, a z drugiej na 17 i szeroki z podobną dokładnością :D
Opowieść o geodecie zostawiam na inny dzień bo od nadmiaru wrażenień nie da się zasnąć:P